czwartek, 27 grudnia 2018

Zimowe powitanie

Długo mnie tu nie było. I dużo się zmieniło. Pojawił się Witek. Nagle, niespodziewanie, miesiąc wcześniej. Urodził się dokładnie w Dzień Wcześniaka i wywrócił moje życie do góry nogami. 



Jest najlepszym nauczycielem cierpliwości jakiego miałam. Wciąż się poznajemy. Słowem, krzykiem, dotykiem, uśmiechem. Kilka minut przed jego przyjściem, słuchałam Kołysanki dla Okruszka. Do tej pory niewymownie mnie wzrusza. Śpiewam mu czasem przed snem. Jego, nie moim. Swój czasem kradnę. Pomiedzy karmieniami zabieram godzinę lub dwie. Zazwyczaj czuwam. Jest taki piękny. Kruchy i delikatny. Nie zawsze jeszcze wiem, czego potrzebuje. Dzisiaj na przykład długo płakał. Najedzony, przewinięty, wynoszony. Nie działał szum, kołysanki, smoczek ani przygaszone światło. Zasnął nagle, w rogalu, na moim brzuchu. Takie proste... Potrzeba bliskości, przytulenia, bicia serca. Wszyscy tego potrzebujemy. A jednak niejednokrotnie upływa wiele godzin, dni lub lat zanim to odkryjemy. I wiecie co? Czasem warto po prostu przytulić kogoś bliskiego. Nie patrzeć przez pryzmat wad, tylko kochać. Pomimo. Ponad. Bezwarunkowo.

Na dzisiaj kończę, bo piszę szybko, w telefonie i nawet nie będę weryfikować błędów. Postaram się czasem skrobnąć kilka zdań. Chwilowo Instagram pozwala na szybsze interakcje, zapraszam zatem. 
A na mnie i przede mną.. cały świat:

                     

środa, 24 października 2018

Je-sień


Odeszła babcia. Wprawdzie odeszła już dawno, ale teraz tak namacalnie również. Mam nadzieję, że po drugiej stronie nic już nie boli. Mam nadzieję, że spotkała bliskich. Mam nadzieję, że znów nas pamięta.
Cmentarz jest ogromnie nostalgicznym miejscem. Odnoszę wrażenie, że nie są tam potrzebne słowa. Same myśli splatają się ze wspomnieniami, krążą tuż nad naszymi głowami, by unieść się później wyżej... i wyżej... Przypominam sobie czasem niepozorne chwile, które z Nią dzieliłam. Szereg wyjazdów. Spacery. Smak pierwszych w życiu frytek. Mleko w tubce. Szpitale i rehabilitacje. Lato w ogrodzie. Beztroskie momenty. Reminescencje, które chciałabym umieścić pomiędzy dwiema szybkami i zakopać, jak "pamiątki" z dzieciństwa. One zostaną. Są chwile, których nie da się zapomnieć. Będą już na zawsze. Bo mimo, że babcia goniła mnie po domu z sokiem pokrzywowym, to jednak mocno trzymała za rękę, kiedy spacerowałyśmy brzegiem morza lub wspinałyśmy się po górach. I była babcią, która opowiadała bajki. Miała mnóstwo historii. Lubiła przytulać. Potrafiła pocieszyć, pomóc na ból brzucha i gardła. Naklejała plasterki. I robiła pyszne obiady. A kiedy się śmiała, to dookoła robiło się jasno.



Wzruszenia

Mój synek robi się coraz większy. Czuję jak się obraca i wyobrażam sobie małe foczki tuż przy brzegu jakiejś zatoki. Chciałabym teraz na nie patrzeć, głaskać i leżeć w cieniu z chłodnym, egzotycznym napojem. Okrutnie bolą mnie plecy. Mam ostre zapalenie dziąseł. Potrzebuję odpocząć, przestać na chwilę czuć. I dlatego są momenty kiedy oddzielam się od siebie. Jestem poza. Nie potrafię wytłumaczyć racjonalnie, ale to ogromnie pomaga. Tymczasem wzruszają mnie opadające liście. Łzy wyciskają mi drobne, ludzkie gesty. Ktoś pomaga uprasować, wyprać, dostaję ciuszki i kosmetyki... Karma wraca wtedy, kiedy trzeba. To cholernie miłe. Zostałam chwilowo bez pieniędzy, ale mam za to wsparcie. Czuję się bezpiecznie. Mogę się rozpadać, bo mam siłę by się skleić i umocnić. Mimo wzruszeń jestem silniejsza niż kiedykolwiek. 
Dziękuję.

Zaczytanie

Kiedy potrzebuję bardziej się zatracić, zanurzam się pomiędzy słowa. Wieczory z książką od zawsze stanowiły w moim życiu jeden z najprzyjemniejszych filarów, który szanowałam i kultywowałam z dziką przyjemnością. Ostatnio wciąż sporo elementów kryminalnych. "Żonę mordercy" i "Złodzieja kości" polecam świadomie i z pełną odpowiedzialnością. Coben trochę mnie rozczarował. Jego "W głębi lasu" było pierwszym kryminałem, który czytałam do 4:30 rano z zapartym tchem. W przypadku "Nie odpuszczaj" nie ma efektu wow. Szkoda. Natomiast laureat Nike, Marcin Wicha stworzył coś bajkowego. Pierwszy raz chyba tak bardzo urzekła mnie powieść, która zdobyła tę nagrodę. Magia słów, spokojne dawkowanie, ciepły humor i szczypta ironii. Wszystko sprawia, że do owej książki podchodzimy podobnie jak do wykwintnego dania w restauracji. I żałuję, że tak szybko nastał koniec. Bo dalej jestem głodna i wciąż chciałabym więcej.

  

sobota, 22 września 2018

gorączka jesiennej nocy i garść reminescencji

Mignął mi gdzieś bardzo wcześnie rano kolejny artykuł o ciąży. Jaki to piękny okres w życiu kobiety. Och i ach. Pomyślałam od razu: nie zesrajcie się. Empatycznie pomyślałam, nie jakoś przesadnie chamsko. Była bowiem 4:12 rano, miałam biegunkę, wymiotowałam i balam się położyć, bo zgaga zabijała. Później zaś, przyszły dwa błogie dni. Synek kopał radośnie, nic nie bolało i ogólnie czułam się, jakbym wygrała życie. Dziś zycie jest złośliwym trollem. Zapalenie gardła. Okrutny katar i gorączka. Jak na huśtawce. W poniedziałek prawdopodobnie odwiedzę internistę, a póki co, stosuję miksturę szałwiową, zaparzam len i przyrządzam syrop z cebuli. Z tego co wiem, mało mogę. Ale nikt nie zabroni zagrzebywania się w kocyku. Bardzo doceniam móc ❤️
Mam sen, który intensywnie powraca. W dzieciństwie byłam z dziadkami na wczasach w miejscowości Jaszowiec w pobliżu Ustronia. Z tego co pamiętam, chyba nawet dwa razy, ale nie mam pewności. Śni mi się ośrodek wczasowy, wchodzenie pod górę ścieżką, która wiodła tuż za nim, szmaragdowe rośliny wokół i opuszczony budynek. Duży gmach pośrodku niczego, a na parterze ciastkarnia, w której nieziemsko wręcz pachniało. Pomieszczenie podzielone było na mały sklepik ze słodyczami oraz galerię obrazów. Sen wraca. Nie wiem co oznacza i dlaczego to miejsce, ale za każdym razem po przebudzeniu czuję zapach, którego już nigdy później nie spotkałam, a właśnie teraz przypomniałazm sobie ze szczegółami jak bardzo był przyjemny i kojący...


Leżąc dzisiaj plackiem i sięgając sporadycznie po chusteczki higieniczne uświadomiłam sobie, że jest już końcówka września. Zaczęła się jesień. I mam naprawdę niewiele czasu. Momentalnie dopadł mnie lęk i panika, ale przegoniłam. Bo przecież zrobiliśmy już część zakupów. Siedem razy zdążyłam wzruszyć się podczas segregowania ciuszków. Prawie popłakałam się w Rossmanie kupując body w misie. A później dorzuciłam do koszyka coś dla siebie. Kolczyki w listki. I uświadomiłam sobie, że wiem. Jestem pewna, że nie mogłoby być krócej niż 9 miesięcy. Bo trzeba się oswoić. Przyzwyczaić. Wejść w inny rytm. A nie da się tak po prostu. Trzeba panikować, lać łzy, śmiać się głośno, cieszyć, przetrwać ból, lęk i niepewność. Przetrwać, by mieć więcej siły, spokoju i piękna w środku. Wcześniej kompletnie nie zdawałam sobie sprawy z jego istnienia. 

***

Czasem czytam. Nie zawsze, bo bywa, że otworzę książkę, bądź uruchomię czytnik, a tu nagle, po 4-5 stronach dramatycznie odpływam. Staram się zatem wybierać takie pozycje, które nie wymagają maksymalnego skupienia i uwagi. Trafiam dość dobrze. Zrozumiałam tych czytelników, którzy przychodzą do biblioteki nieustannie po "coś lekkiego". Nie sięgam wprawdzie po harlequiny, ale trafiają się powieści obyczajowe, albo kryminały bez miliona pobocznych wątków. Och i był również jeden reportaż o Islandii. Kiedyś tam polecę, co do tego nie mam wątpliwości. Dziś zatem bez opisów, ale obrazkowo i okładkowo, żeby później kompletnie się w tym wszystkim nie pogubić. 
Filmowo zaś dość słabo. Poza tym, że po raz n-ty obejrzałam wczoraj Powrót do Przyszłości, to nie mogę trafić na serial ani film, który byłby moją nową miłością. Cóż, w kwestii uczuć mam dość sprecyzowane wymagania, ale kto wie, może pewnego dnia Netflix jeszcze pozytywnie mnie zaskoczy :)


 


Mamy stukot deszczu o szybę. Szum wiatru.
A Hooverphonic jesiennie kołysze...








niedziela, 2 września 2018

Czas, lęk i nadzieja

Dzisiaj nie będzie o książkach. Natomiast z pewnością o czasie, lęku i nadziejach. Bo to są dość ważne elementy, które gdzieś obok mnie wciąż mają swoje miejsce. Ulegają przekształceniom i transformacjom, czasem są bardziej intensywne, innym razem płyną równolegle do istnienia machając od czasu do czasu ogonkiem obecności. 
Nigdy nie nastawiałam się na to, że będę miała dziecko. Dość długo ich nie lubiłam. Nie potrafiłam polubić. Ale teraz myślę, że to było działanie systemu obronnego. Bo podczas wizyt u lekarza słyszałam wiele razy, że będzie problem. Mogę nie mieć dzieci. I w jakiś sposób na pewno się z tym pogodziłam, ale nie do końca. Czasem serce bolało. Gdzieś popłynęła łza. Tłumiłam. Ale jednak na pewno chciałam. Teraz, jednocześnie trafiłam na właściwą osobę i byłam już gotowa. Zadziałało. Wierzę w przeznaczenie. Cuda. Ten jest moim własnym.

CZAS

Ponieważ ucieka między palcami. Nie wiem jak go zatrzymać, a czasem (czas!) chciałabym. W dniu kiedy czuję się lepiej, zrobić zdjęcie. Zachować. Zatrzymać się. Trwać tak, spacerować i istnieć swobodnie. Tymczasem (o, nawet w tym słowie się pojawia!) minuty, godziny, dni i tygodnie pędzą jak szalone! Bywa, że umyka mi kilka godzin lub dzień, a rano uświadomiłam sobie, że to już przecież wrzesień. A w maju byliśmy w Sanoku, gdzie oswajaliśmy się z myślą o tym, iż będziemy rodzicami. W czerwcu chodziłam do pracy. Na początku sierpnia jeszcze, mogłam swobodnie zasznurować trampki. Na początku roku, nie miałam tej śmiesznej zmarszczki pod prawym okiem. A rok temu, zastanawiałam się, czy ten związek, w który powoli zaczynałam się zagłębiać, przetrwa. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za 3 miesiące będzie nas troje. Wciąż jest to dla mnie tak bardzo niesamowite, że czasem (czas!) niedowierzam. 

LĘK

Bo nie wiem jak będzie. I tak bardzo pragnę by był zdrowy. Serce z niepokojem przyspiesza, kiedy nie wyczuwam delikatnego stukania przez kilka godzin. Bo ciąża to nie jest bieganie po łące w zwiewnych sukienkach, a obok jelonek i baranek. I ptaszek nad nami. To spora dawka bólu. Budzenie się w nocy kilka razy. Czasem bolesne zabiegi. Niepewność przy kłuciach, skurczach i zawrotach głowy. Wizyty u lekarza, w szpitalu. Senność. Migreny. Depresja. Łzy płynące nagle, strumieniem. Weryfikacja planów i dostosowywanie ich do samopoczucia. Myślę, że z lękiem jest jak z kotem, nie da się go całkiem oswoić. Bywa, że leży obok, na kocyku i mamy świadomość jego obecności, bywa że znika i czujemy wtedy ulgę i spokój, a bywa, że mocniej drapnie pazurem i wówczas ogarnia nas panika i niepewność. Bo nie da się go pozbyć na zawsze. Fajnie jednak nauczyć się współistnieć jak najmniej inwazyjnie. 

NADZIEJA

Ją akurat lubię. Kiedy znika, lub się chowa, uporczywie szukam i chwytam za sukienkę w indyjskie wzory. Bo tak ją sobie wyobrażam. Czasem jako kobietę, innym razem puchate stworzonko, łąkę, na której leżę, bądź mgłę. Taką do zanurzania. Pachnie wanilią. Jest czymś upragnionym. Drogą do realizacji pragnień. Najciekawszą i najbardziej pożądaną. Teraz mam nadzieję na kilka składowych elementów upragnionego istnienia. Nie chcę wymieniać. Ale myślę o nich intensywnie. Pragnę. Zapalam wieczorem świeczki i kadzidło. Wpatruję się w płomień otulając ramiona kocem. Niech się spełni. Wszystkie życzenia urodzinowe, te szeptane spadającym gwiazdom i koniczynom. 

Już czas.



***

Chwytam ostatnie promienie lata. Z żalem myślę o tym, iż powoli dobiega końca sezon krótkich rękawków. Smacznych warzyw. Zasypiania przy otwartym oknie. We wtorek będziemy mieć nową sofę. By wygodniej zasypiać i budzić się bez nogi na podłodze. ZUS opóźnia moją wypłatę. Nie lubię opóźnień. Fajnie kombinować z kreatywnymi obiadami, ale tym razem chciałabym ciut więcej. Spokój teoretycznie jest za darmo. Ale można go też kupić. Przeczytamy o tym małym druczkiem. Warto. Bo karmić mogę Nas, synka i kota. Niepokój niech żywi się poza moim domem.


All I ever wanted 
All I ever needed 
Is here in my arms 
Words are very unnecessary 
They can only do harm 




wtorek, 31 lipca 2018

Lipcowy spokój

Wiecie, lubię lato. Nigdy nie należałam do osób, które narzekają na wysokie temperatury. I nie pragnęłam zimy. Owszem, nie lubiłam i nie rozumiałam leżenia plackiem na plaży bądź przy basenie i "smażenia" skóry, bo ani to jest miłe, ani ładne a już na pewno nieestetyczne z mojego punktu widzenia. Moje opalanie następowało głównie podczas chodzenia, przemierzania szlaków, spacerów, bądź zupełnie przypadkowo. Tymczasem teraz, kiedy z powodu rosnącego brzucha przybyło mi kilogramów i poruszam się z dodatkowym obciążeniem, pragnę tych 20 stopni i cieszę się na deszcz. Ostatnio kiedy padał, wyszłam z domu, patrzyłam do góry i wirowałam. Dlatego, jeśli któraś z moich sąsiadek jeszcze nie uznała mnie za wariatkę, to teraz uzyskała definitywne potwierdzenie ;) Moim przyjacielem stał się wentylator, a przyjaciółką butelka zimnej wody. Kiedy mogę, zostaję w domu, wychodząc wcześnie rano lub wieczorem, ewentualnie uciekam do lasu czy na wieś by odpocząć z dala od nagrzanych murów miasta. Po raz pierwszy od czasów, gdy miałam szkolne bądź studenckie wakacje, przyłapuję się na tym, że nie wiem jaki jest dzień tygodnia. Lubię to uczucie. Nie przywiązywać się do kalendarza, zegarka... Zostawić za sobą daty, o których trzeba pamiętać i po prostu przyjemnie trwać :) 
Wczoraj byłam na usg połówkowym, o którym już wcześniej wspominałam. Prawie wszystko dobrze. Troszkę za krótkie udo i przedramię w stosunku do tygodnia ciąży. Ale może mój synek nie będzie po prostu wielkim człowiekiem. Wzrostem. Bo wielkim będzie bez wątpienia :) Może również być tak, że wszystko się jeszcze wyrówna, bądź też nie będzie to miało żadnego znaczenia. Bo każdy wszak jest inny. I klasyfikowanie pod kątem norm, według których powinno się być od-do jest tak naprawdę trochę głupie i bez sensu. Ale jestem już spokojniejsza. Bardziej cieszę się falowaniem, które wyczuwam pod ręką, chwilami przypominające cmokanie rybki. Nie spodziewałam się, że to będzie takie przyjemne. Podobnie jak nie przypuszczałam, że tak szybko i tak mocno pokocham tego małego człowieka, który we mnie tak nagle zamieszkał :)



Co czytać?
Ostatnio do listy, przy której mogę postawić odhaczony ptaszek, doszły trzy nowe pozycje.
Może kogoś zainspirują... :)

Maja Lunde - Historia pszczół

Książkę posiadałam na półce od dłuższego czasu, jednak z kompletnie niewyjaśnionych przyczyn, nie mogłam się do niej zabrać. Zawsze trafiało się coś pozornie ciekawszego i wymagającego natychmiastowej uwagi. Teraz wreszcie przeczytałam i nie żałuję! Mamy trzy wątki, które przedstawiane są naprzemiennie. Anglia, 1857 r. i historia Williama, który marzył o karierze naukowca i przyrodnika; Stany Zjednoczone, 2007 r. gdzie poznajemy George'a, właściciela farmy i kilkuset uli, oraz wreszcie Chiny, 2098 r. i Tao. Młoda kobieta, której praca polega na tym, by całymi dniami ręcznie zapylać drzewa owocowe. Wszystkie trzy historie łączy jedno spoiwo , pszczoły. Dowiadujemy się jakie jest ich znaczenie i dlaczego tak bardzo są dla nas ważne. Wizja świata bez tych małych stworzeń wygląda przerażająco. Powieść oprócz tego, że wciąga i ciężko oderwać się od śledzenia historii bohaterów, zawiera przesłanie. Niezaprzeczalnie istotne i ważne. Dla nas samych i naszych dzieci. Warto! Z pewnością już wkrótce sięgnę po nową książkę autorki. Bo recenzje brzmią bardzo, bardzo kusząco.... :)

Heather Morris - Tatuażysta z Auschwitz

Książki o tematyce obozowej stanowiły przedmiot mojej fascynacji w okresie licealnym. Prawdę mówiąc wtedy dopiero dowiedziałam się o całym ogromie okrucieństwa i cierpienia tylu niewinnych osób, którym tak okrutny los zgotowała II wojna światowa. Nie wiem dlaczego akurat teraz sięgnęłam po tatuażystę. Mignął mi w nowościach na Legimi i poczułam, że bardzo chciałabym zapoznać się z historią Lalego Sokołowa. Wiecie, to jedna z tych historii, kiedy to budzę się w środku nocy, bo chcę przeczytać kolejne kilka stron i sprawdzić co się wydarzyło, albo jak zakończył dany wątek. Autentyczność wydarzeń jest potwierdzona przez głównego bohatera, który pojawia się na końcu, już współcześnie. Książka to cała paleta emocji i uczuć. Strach, ból, upodlenie, przerażenie, przemoc, ale także radość, ulga i miłość. Jestem teraz na etapie gloryfikacji miłości. Może przez hormony, nie wiem. W każdym razie, historia ogromnie mnie urzekła i oczarowała. Bardzo mocno polecam!


R. J. Palacio - Cudowny chłopak

To bez wątpienia książka, która powinna zostać lekturą szkolną, zamiast niektórych pozycji, w przypadku których kompletnie nie rozumiem sensu i celowości. Głównym bohaterem jest chłopiec, który zaczyna piątą klasę. Ma na imię August. Jego ogromną pasją są Gwiezdne Wojny oraz nauki ścisłe. Jest niesamowicie inteligentny i posiada wielkie poczucie humoru, kochających rodziców, siostrę i psa o imieniu Daisy. August różni się jednak od chłopców w jego wieku. W wyniku niefortunnej mutacji genu, jego twarz została zniekształcona i mimo tak młodego wieku, przeszedł już ponad 20 operacji. W książce obserwujemy reakcje otoczenia, a także sposoby Augusta na radzenie sobie z egzystowaniem w społeczeństwie. Mamy zatem rodziców, których miłość jest bezwarunkowa. Widzimy siostrę, która wściekłością i agresją reaguje na wszelkie negatywne reakcje innych na widok brata. August idzie do szkoły po raz pierwszy. Wcześniej, ze względu na operacje, uczyła go mama w domu. W szkole obserwujemy zarówno reakcje rówieśników, jak i dorosłych - rodziców innych dzieci. August zdobywa przyjaciół i wrogów, a jego perypetie prezentowane są zarówno w pierwszej osobie jak i za pośrednictwem osób, należących to najbliższego otoczenia bohatera. To powieść o sile przyjaźni. Tolerancji. Oraz o tym, co tak naprawdę jest w życiu ważne i istotne. Co powinniśmy dostrzegać przede wszystkim. I o tym, by nie oceniać. Bo zbyt wiele osób o tym zapomina.


niedziela, 29 lipca 2018

Bad Gateway

Miałam pozwolić sobie na popełnienie aktualizacji jutro bo idę na usg. Przeżywam to strasznie, a jednocześnie nie mogę się doczekać i już sobie zaplanowałam wpis na późny wieczór. Zapewne to uczynię, tak więc już jutro najpóźniej pojutrze ukaże się tutaj kolejny apdejt. I zaznaczam, że nie rzucam sów na wiatr! Ani puszczyków ani płomykówek :) Jednak muszę o czymś napisać bo nie wytrzymam! Z jednej strony może faktycznie jestem teraz bardziej przewrażliwiona więc kiedy usłyszałam to przedwczoraj w Trójce, stwierdziłam, że się wstrzymam. Ale dzisiaj już naprawdę coś mną zatrzęsło. I nie było to dziecko w brzuchu ;) 

Co sądzicie o "Wszystko, czego dziś chcę" w wersji Brodki? Pamiętam, że byłam zachwycona Trojanowską, kiedy już zrozumiałam o czym śpiewa. Taki manifest w zadziornym, a jednocześnie uroczym wydaniu. Jej wygląd, zachowanie na scenie, sposób wykonania utworu i najprostszy przekaz, gdzie mówi, że po prostu ma ochotę na dobry seks, chciałaby przeżyć orgazm i nie myśli co dalej :) Nie traktowałam tego nigdy stricte feministycznie, bo też od feminizmu mi daleko, ale zauważałam bunt wobec panujących przyjętych i kultywowanych schematów. Bunt w pięknym wydaniu, bo musicie przyznać że tekst jest naprawdę super, a Iza Trojanowska występująca w garniturze jest uosobieniem kobiecości i seksapilu.
Tymczasem, kiedy usłyszałam wersję pani Brodki, pierwsze co przyszło mi do głowy to pytania:
Dlaczego to zepsuła?
Czy zrozumiała o czym śpiewa?"

???


Po wysłuchaniu wersji, o której teraz wspomniałam, wnioskuję, że wokalistka niby chce, ale tak naprawdę wolałaby przykryć się kocem i iść spać, a w ogóle to dajcie jej wszyscy spokój, bo nie ma ochoty z nikim gadać. Może się nie znam, sama zazwyczaj mam krótkie paznokcie, ale uważam, że tutaj potrzebny jest przede wszystkim pazur, a nie apatia i anemiczna recytacja. Poczułam, że powinnam zabrać głos. Bo są covery, które mnie zachwycają i mogę do nich wracać wielokrotnie. Wersje, które nadają utworom nowe, świeższe brzmienie. Tutaj coś zaśmierdziało. Nie zadziałało jak trzeba. Najprościej mówiąc - zdechło. A ja preferuję życie, zachwyty i ładne zapachy :) 

Na koniec zatem pierwowzór i Opole 1980 ♥️



środa, 4 lipca 2018

Szukając ukojenia


Wieczór.. otuliłam się wanilią. Zapach płynie przez całe mieszkanie. Próbuję nie robić sztormów wewnątrz siebie. Próbuję wygładzić fale i przestać się martwić. Czasem okazuje się, iż jest to ogromnie trudnym zadaniem. Nie wiem jak umocnić kruchość. W przypadku obrazów mamy impregnaty, do drewnianych rzeźb, można zastosować bejcę.. a co w przypadku kruchości człowieka? Dziełem sztuki z pewnością nie jestem. Moje dziecko urodzi się za kilka miesięcy, a ja już teraz chciałabym je chronić przed całą niegodziwością świata. Nie da się, wiem. I z tego powodu też chwilami łzy zaczynają nagle płynąć ciepłą strużką. 
Tymczasem dzisiaj mamy wanilię. 
Otulamy się dalej. Kołyszemy. 
Mamy też liska na szczęście. Odpędza wszelkie złe myśli.
W następnym tygodniu idziemy do szpitala. Wszystko przesunęło się o tydzień, ale nie dało się inaczej. Trzymajcie kciuki.Zrobimy badania i wychodzimy. Czeka na nas świat. I tysiące rzeczy, którymi warto się zachwycać.





***

Z ostatnio przeczytanych :)



Mała księżniczka - chyba zawsze już będę do niej wracać. Uwielbiam. Idąc za ciosem obejrzałam również film. Jejku, jakie to ładne. Naprawdę! I nie mówię tak, bo mam w sobie rój hormonów. Możecie sprawdzić sami :)



Położna : 3550 cudów narodzin - bardzo mądra książka. Polecam wszystkim czekającym na maleństwo, ale nie tylko. Bo pokazuje jak można zmieniać rzeczywistość. By było łatwiej, lepiej i bez bólu. By człowiek, był dla człowieka człowiekiem.


Pypcie na języku - Ciepła, pełna humoru i piękna książka o błędach językowych, śmiesznych nazwach i sformułowaniach. Chwilami śmiałam się głośno i nie mogłam przestać.
Przeczytajcie koniecznie! Dowiecie się m.in. o trasie: Kazimierz - Nielisz - Cyców - Niemce ;)


Filmowo natomiast, wsiąknęłam w serial "Skins", ale już dobiegam do mety i zacznę nadrabiać zaległości. Kiedyś w końcu trzeba obejrzeć "Ojca Chrzestnego". ;)

wtorek, 5 czerwca 2018

Znaleźć w sobie dziecko




19 kwietnia siedziałam w łazience i od niechcenia sikałam na test, a później w oczekiwaniu głaskałam kota i czytałam etykietę z suchego szamponu.  Prawdę mówiąc, początkowo, te dwie kreski nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Była piąta rano, ale jednak... zasnąć już nie mogłam. Leżałam w łóżku słuchając ptaków za oknem i zastanawiając się jak szybko zacznie zmieniać się mój świat. Niemal namacalnie czułam, że coś odchodzi bezpowrotnie. Jeszcze nie wiedziałam jak reagować. Nie wiedziałam też, skąd bierze się ten wielki niepokój, który coraz intensywniej we mnie kiełkuje. Później przyszedł czas na badanie krwi, jedno.. drugie... Coraz bardziej zaczęłam upewniać się, że nie jestem sama. I już nie będę. Na majówkę. pojechałam do Sanoka, gdzie odpuściłam i starałam cieszyć się słońcem, pogodą i Nim. Wreszcie 8 maja, po raz pierwszy, gdzieś na drugim końcu Łodzi, o godzinie 8:20, usłyszałam bicie serca. Myślałam, że mnie to nie wzruszy. Ale kurcze, właśnie wtedy poczułam, że mam pod sercem maleńkiego człowieka. Istotę, która sprawia, że płaczę, śmieję się, zasypiam i sikam częściej niż zwykle. I tak właśnie moje życie zmieniło się i zaczęłam już bardzo poważnie martwić się o milion spraw, które wcześniej nie miały dla mnie najmniejszego znaczenia. Jeśli ktoś mnie teraz spyta, czy wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, mogę wreszcie z pełnym przekonaniem powiedzieć, że tak. Od 8 maja. I od wczoraj też. Z tym, że od drugiego. Bo widziałam już rączki i nóżki. I nos też. A nawet ucho. Są chwile, kiedy wciąż wydaje mi się to niemożliwe. Bo to przecież cud. I powoli zaczynam przechodzić do porządku dziennego nad tym, że ogromnie wkurzają mnie okruszki na blacie i muszę je już teraz, w tej chwili zetrzeć. Nie dziwię się, kiedy łzy zaczynają lecieć mi ciurkiem, bo zobaczyłam reklamę karmy dla psów, albo usłyszałam instrumentalną wersję "Wonderful tonight". Nie ma dla mnie znaczenia również, czy dziecku widać między nogami siusiaka czy nie. Serio. Owszem, będę chciała poznać płeć, ale czy to teraz takie ważne? Ważne, że wyniki badań wychodzą tak dobrze i przestałam mieć straszne bóle brzucha. Ważne, że nie jest mi duszno. Zmieniłam miejsce pracy i mam teraz więcej przestrzeni. Mogę pójść spacerkiem nie martwiąc się, że po drodze trzeba zrobić kilka postojów i mogę nie zdążyć. Czuję się... lekko. Mam dwa serca. Czekają mnie długie wakacje. A później przygoda. Będę mamą. Wiem, że będzie ciężko. Ale naprawdę nie mogę się doczekać. Nawet kiedy teraz to piszę, czuję jak łza spływa w dół. Niech płynie. Jestem szczęśliwa :)


Dzisiaj wklejam tylko okładki ostatnio przeczytanych książek. Być może było ich więcej, nie zawsze udaje się wszystko zapamiętać, bądź zapisać. Aczkolwiek miałam mały zastój czytelniczy, powróciłam bowiem do serialu "Once upon a time" i przeżywam przygody Śnieżki, Emmy, Księcia i Złej Królowej :) Nadrobię! Choć ciągnie mnie nie tylko do nowości, ale i do powrotów. Na pierwszy ogień pójdzie warta przypomnienia, jedna z ukochanych... - Mała Księżniczka :)


   
  


  






środa, 23 maja 2018

...już niedługo... :)

Mam tutaj ogromne zaległości, ale już spieszę z wyjaśnieniem. Zresztą kilka osób do mnie pisało w tej sprawie, co przyznaję, było niezmiernie miłe... :) Okres między zimą, a wiosnolatem był dość ciężki. Jedyne na co miałam ochotę to tworzenie gawry w kocyku, herbatka, sen, książki i seriale. Już nawet miałam całkiem zawieszać bloga, ale szkoda mi tego miejsca. Lubię czasem wejść i zacząć pisać, a później cieszyć się, kiedy słowa same wyskakują spod ręki jak szalone pasikoniki :) Teraz natomiast duuużo się zmienia. Ogromnie dużo! Szczegóły już niedługo, bo jeszcze dosłownie chwilka i będę miała więcej czasu na aktualizacje, zachwyty i dzielenie się z Wami tym co mnie urzeka, rozczula, bawi... i wkurza też..
Zatem cierpliwości! Jeszcze ciut, ciut!
Pozdrawiam cieplutko :)


sobota, 24 lutego 2018

Po drugiej stronie lustra



Luty powoli dobiega końca. Widzę już jego ogon, kosmaty jak u lisa syberyjskiego i z nadzieją czekam, aż zniknie za zakrętem. Marzec jest bardziej optymistyczny. Wiem, że tuż po nim kwiecień, bazie kotki, wychodzące spod ziemi kwiaty jak radosne, pijane pędraki i młoda, jasnozielona trawa. Poza tym pachnie wiosną. Uwielbiam. Więcej słońca, ciepła, możliwości, mniej ubrań, problemów i zmartwień. Dlatego czekam. Czasem spokojnie, zanurzając się w książkach i filmach niczym w ciepłym morzu, innym razem niecierpliwie, parząc usta gorącą kawą gdy wyglądam przez okno i widzę zamarznięte szyby samochodów.



*****

Zima jest depresyjna i o tym też chciałam napisać kilka słów, bo myślę, że warto mimo że temat niezbyt optymistyczny. Wczoraj obchodzony był Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Przyznaję, że to podstępna suka. Nie pasują tu inne słowa. Kiedyś męczyłam się z nią bardzo długo. Ostatnio jeśli wraca, to tylko na kilka dni. Za każdym razem boję się jednak, że zostanie na dłużej. Jest jak kleszcz bądź pijawka. Wkręca się mocno i niepostrzeżenie i wysysa energię, siłę oraz chęć istnienia. Nagle zaczynam się bać. Lęk łączy się ze smutkiem, a smutek wyciska łzy. Pojawia się bezsilność, bezradność i zagubienie. Moja przestrzeń na co dzień jest dość mała. Nie oszukujmy się, kawalerka to nie ekskluzywny apartament.. ale wówczas, teren ogranicza się do kocyka bądź kołdry. Codzienne czynności stanowią ogromne wyzwania, ponieważ nie mam siły. Zwykły prysznic, czesanie włosów bądź zrobienie śniadania najzwyczajniej przerasta i stanowi ogromne wyzwanie. Mam wówczas wrażenie, że „tonieja”. Czuję jakbym została zamknięta po drugiej stronie lustra i nie mogła się wydostać. Nie pomagają memy z kotami i ojojanie. To dzika choroba i ciężko ją oswoić. Ale mam wrażenie, ze moja ostatnio zaczyna słuchać. W niektórych przypadkach, potrzeba czasu, terapii, czasem leków. Warto konsultować, diagnozować i się nie bać. Napiszę zatem, jak radzę sobie z tym ostatnio i dzięki temu nie trwa tak długo jak wcześniej.
Pozwalam sobie na łzy. Czasem przez kilka godzin. Niech lecą. Długo tkwię w książkach i filmach, by myśleć o nich, a nie o tym, co złego może, a nawet musi się stać, bądź jak bardzo jestem popieprzona i beznadziejna. Ale później walczę. Dzwonię do kogoś bliskiego. Nie wstydzę się, że tak się zdarza. Czy ktoś z was wstydzi się grypy? No właśnie. Powoli wypełzam na zewnątrz. Wbrew wszystkiemu wchodzę do wanny… i szukam choć jednego powodu, dla którego mogłabym siebie lubić. Zbieram pozytywne myśli i porządkuję powoli. Kiedy są ułożone na tych mrocznych to trochę tak, jakby błoto przykrył śnieg. Nie pomaga od razu. Nie ma cudów. Ale w moim przypadku, te drobne elementy, są składowymi, które pomagają wydostać się na powierzchnie. Bo naprawdę wolę słońce, choć nie lubię opalania ;) I chcę się nim cieszyć w każdej możliwej chwili.
(...a z memów śmieję się zawsze. Trzeba dystansu, inaczej zwariujemy wszyscy, a to nie jest wskazane i polecane przez lekarzy i farmaceutów ;))



Z ostatnio przeczytanych:



I tak naprawdę obie polecam. Dziś nie czas na obfite i wyrafinowane recenzje. Spróbujcie sami. Pan Szczerek jest bardzo trafny w swoich spostrzeżeniach. Wiem, że na DKK zostanie nieco zrugany za wulgaryzmy, ale to cząstka. A bez niej, nie byłoby tak swojsko i prawdziwie. A Bukowski? Bo nie oszukujmy się, ale półki z poezją są najbardziej zakurzone w bibliotece. I z własnej woli rzadko kto sięga po tomiki wierszy. A tutaj mamy do czynienia z perełką i mistrzem. Bukowski umiał obserwować i wyciągać wnioski. Jego poezja nie opowiada o kwiatkach i serduszkach. Jest surowa, zabawna i nad wyraz piękna, pięknem prawdziwym. Zajrzyjcie i przeczytajcie choć kilka fragmentów. Choć nie biorę na siebie odpowiedzialności za to, że później przygarniecie kota. Albo od razu pięć.



Dziś sobota i cały dzień przeleżałam w łóżku. Czytelnicy nanieśli do biblioteki kilka kilogramów złośliwych mikrobów, a z tego, co wiem, grypa położyła już ¾ miasta. Walczę zatem. Kilka białych tabletek, gorąca herbata z cytryną, Netflix i sukces blisko. Swoją drogą… polecam wszystkim, nie tylko przeziębionym taki leniwy dzień. Warto czasem olać sprzątanie i załatwianie tysiąca spraw. Świat poczeka. Serio.



sobota, 10 lutego 2018

sentymentalnie

Oglądając Gilmore Girls, zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak żyje się w małych miasteczkach takich jak Stars Hollow. I nagle uderzyła mnie świadomość, że przecież w jednym z nich mieszkam! Może nie jest aż tak małe, ale posiada wiele cech charakterystycznych dla miejsc totalnie nieanonimowych. Cóż, w pewnym stopniu jestem introwertyczna, ale istnienie tutaj jest naprawdę przyjemne i chyba także terapeutyczne i kojące. Idąc ulicą często słyszę "dzień dobry!" lub - w zależności kogo spotykam -"Ojej! Miałam/miałem oddać książki!". Jadąc przez miasto samochodem, znajomy listonosz macha do mnie lub dzwoni na telefon kiedy ma przesyłkę. Pani na ryneczku za darmo wlewa mi do słoika wodę od ogórków, a ta z piekarni poleca najświeższe ciasteczka. Wszędzie jest blisko, dlatego kiedy po raz kolejny nissan odmawia posłuszeństwa, w przeciągu 25 minut dojdę na drugi koniec miasta. Im dłużej o tym myślę, tym więcej znajduję plusów i utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze trafiłam :) Dziś na przykład, podczas spaceru, zupełnie przypadkowo w jednym ze sklepików znalazłam torbę z Totoro. Uwielbiam go! Pamiętam, że oglądając animację mocno się wzruszałam, pozwalając czarnym strumykom z tuszu na spływanie po policzkach.



*****
Olga Drenda - Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w czasach transformacji.




Wygląda bardzo niepozornie. Okładkowo, sprawia wrażenie nudnego bądź poważnego i patetycznego kawałka literatury, tymczasem wcale tak nie jest. To wehikuł czasu. Nostalgiczny, pozwalający uwolnić wspomnienia, przywołujący uśmiech. Otóż nagle, ponownie znajdujemy się w Polsce przełomu lat 80 i 90. Przygladamy się jej przez pryzmat przedmiotów, zjawisk i obyczajów. Znów widzimy fotografie z charaktrystyczną, złotą poświatą, meblościanki, kwietniki zajmujące całe ściany, ciężkie zasłony i solidne tapczany. Po raz kolejny stają przed nami na chodnikach kioski, oglądamy pierwsze reklamy, kupujemy na targowiskach legalne pirackie (sic!) składanki z muzyką, a wieczorem z wypiekami na twarzy oglądamy seanse Kaszpirowskiego. Wbrew wszystkiemu to ciekawa podróż. Język, którym posłużyła się autorka jest niezwykle ciepły i przystępny co zdecydowanie poszerza grono odbiorców. Polecam zatem. Powrót do przeszłości bywa bardzo orzeźwiający. A słowo: "duchologia" niezwykle przypadło mi do gustu :)



*****

Ostatnio uwielbiam liski. Naprawdę. Zaczęło się od Lisich Spraw, a później za każdym razem gdy widzę motyw rudych maleństw cieszę się jak dziecko. Podobnie jest z motywem Gorjuss. Ceny produktów jednak wyrzucają z pantofli! Tym dziksza moja satysfakcja, że udało się nabyć bidon w jednym ze sklepów HomeSay 😊

  

  




Mój urlop dobiega końca. Jak to zwykle bywa, z chwilą kiedy złożyłam kartę urlopową, czas niepostrzeżenie i złośliwie przyspieszył. Chciałabym jeszcze trochę rozkoszować się poranną ciszą. Popatrzeć na słońce, które tuż po dwunastej rozświetla myjącego się na fotelu kota. Więcej spacerować. Zagłębiać się w książki wpełzając pod kocyk o dowolnej porze, albo jechać na kawę do nigdziebądź. Wyrzucić zegar. Nie spieszyć się. Być najwłaściwiej.

Może niedługo znów.
Chciałabym. 

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Prawda

Każdy ma jakieś swoje prawdy życiowe. Ja chyba jeszcze jestem za młoda, by kategorycznie stwierdzić iż któraś jest definitywnie i niezaprzeczalnie moją jedyną i najważniejszą. Niemniej jednak, zdarza się iż czasem dochodzę do niektórych poprzez życiowe perypetie i wówczas staram się zapamiętać, ale wiadomo… pamięć bywa ulotną.  Zatem z tych, które są ważne i istotne! 

- Nie należy mieszać alkoholi.
- Asi nie wolno czystu wódku
-W domu warto mieć wodę od ogórków
- Ziemniaki, które wypuściły pędy, można zjeść nadal. Tylko bez pędów.
- Bieda potęguje kreatywność
- Jeśli nerwowo zastanawiam się, czy zamknęłam drzwi od domu – tak, zamknęłam.
 To czynność, której się nie pamięta. Żelazko też wyłączyłam.
 Gdy jednak myślę o prostownicy, na bank wciąż grzeje!
- Nie potrzebuję kolejnych pierdół do mieszkania, tylko dlatego, że jest w cudowne sowy, kotki albo liski. (ale pościel może być. Kubeczek też)
- Kiedy kolejny dzień nie widać kota, może być zamknięty w szafie lub w wersalce.

Tak, na razie to chyba tyle, choć zapewne jest ich więcej. Dużo więcej. Te są jednak dość istotne, a biorąc pod uwagę przygody nocą i dniem podczas minionego weekendu,  pierwsze dwa muszę sobie zapamiętać definitywnie, wyryć i przestrzegać. Wam też gorąco polecam ;)

W tym tygodniu jestem w pracy sama. Samotność jednak nie doskwiera, a czytelnicy dopisują. Praca idzie wzorowo, niespodziewanie wręcz jak na poniedziałek. Napisałam 10 zaległych relacji ze spotkań DKK, zrobiłam porządki i wyszorowałam podłogę. W całej bibliotece unosi się delikatny, cytrynowy aromat, a ja odbieram telefony z pytaniem, często na jednym wdechu: „czydziśotwarte,noboferie”.

Serialowo wróciłam na chwilę sentymentalnie do „Gilmore Girls”, bo pamiętałam iż kiedyś lubiłam ogromnie, a wczoraj z A. znaleźliśmy w czeluściach Internetu odcinki „Czterdziestolatka”. Kurcze, odlot! Polecam takie nostalgiczne podróże. Warto. Zawsze.
Literacko chwilowo bez zmian, ale jeśli tylko trafię na coś nowego i niezwykłego, z pewnością nie zapomnę, by zdać tutaj krótką relację. Czasem rano patrzę przez okno i pijąc kawę z mlekiem rzucam złowrogie zaklęcie: „zimo ić!” (pisownia celowa, potęgująca wrogość). Obawiam się, że nie mam w sobie mocy Szeptuchy, ale wierzcie mi, staram się mocno! I jeśli w lutym nagle zacznie świecić słońce, wyjdą kwiatki, na drzewach pojawią się pierwsze pąki, a do okien zastukają dziobem bociany i cietrzewie – wiecie komu dziękować! J

niedziela, 21 stycznia 2018

#booklover


Zastanawiałam się dzisiaj czy można pracować w bibliotece, nie kochając książek. Przychodzić do pracy, spędzać tu 8 godzin i tak po prostu wychodzić. Pewnie można. ale po co? Wydaje mi się, że to jeden z zawodów, w których należy kochać zarówno książki jak i samo czytanie. Może nie do końca powołanie, ale z pewnością pasja. Czasem, przed otwarciem wędruję między regałami, układam poszczególne działy i głaszczę grzbiety. Kiedy czuję się przytłoczona lub mam zły nastrój, wchodzę na kilka minut pomiędzy regały z literaturą różnych narodów, gdzie powstał mały kącik i zamykam oczy. Pomaga. Puls staje się bardziej regularny, serce nie bije tak szybko. wyciszam się. Uspokajam. A jednocześnie odczuwam przypływ łagodnej szczęśliwości, którą szczelnie się otulam. Wspominam czasem chwile, zanim tu trafiłam. Wiecie, że w bibliotece jestem już 10 lat? Zaczęłam szukać pracy liżąc rany po kilku miesiącach w firmie, która totalnie zniszczyła moje poczucie własnej wartości. Odpoczęłam i wędrowałam z teczką wypełnioną CV. Był wówczas dość ciepły kwiecień. Udało się. I choć czasem coś uwiera, to tłumaczę sobie, że nie ma miejsc idealnych. I nie potrafię wyobrazić sobie siebie w innym zawodzie. 



Niezależnie jednak od miłości do książek i pracy, którą lubię, potrzebuję urlopu. Niecierpliwie odliczam dni. Jeszcze dwanaście. Na przekór zimie, mrozom i wszelkim niedogodnościom postaram się, by były to dni pełne sprzeczności. Jak ja. Zatem wypełnię je niezmiernie przyjemną aktywnością i lenistwem :) Mam w planach dwudniowy wyjazd, szereg spacerów, basen... a także dalsze odkrywanie uroków Netflixa i Legimi. Jedno i drugie to czyste zło. Ale jakże cudownie pozwalają oderwać się od rzeczywistości... Wiecie co? Jest dobrze. Nie byłam pewna, ale teraz już wiem. 
Czy tak samo jest, kiedy zanurzamy się w basenie z piłeczkami? 
A może to jak smak kawy w miejscu z niesamowitym widokiem?
Pierwszy lot samolotem?
Zapach powietrza tuż po burzy w nieznanym miejscu?
Przytulanie latem nad spokojną wodą?
Nie jestem pewna. Ale wszystko sprawdzę i porównam! 


sobota, 13 stycznia 2018

Słów kilka spod kocyka

Zerknęłam na kalendarz. Już prawie połowa pierwszego miesiąca w roku. Tym razem dość płynnie udało mi się przyzwyczaić do pisania "2018" i nie mylę się jak zazwyczaj, kiedy to pozostawałam co najmniej do końca lutego nieustająco w przeszłości. Jak zaczął się ten rok? Otóż mijają prawie dwa tygodnie, kiedy nie palę. Nie jest jakoś ogromnie ciężko. Spodziewałam się konwulsji i zwijania na łóżku na podobieństwo różowych dżdżownic, które wiją się nieziemsko, gdy je dotykamy.  Tymczasem widzę sporo plusów (albo krzyży, kto wie?) Jestem bardziej wypoczęta, mam ładniejszą cerę, czuję zapachy (niestety, ludzi unikających mydła również..) i dużo sprzątam. Z tym sprzątaniem to faktycznie niezły odjazd. Nigdy chyba nie miałam tak ładnie poukładanych rzeczy w szafie. Nawet wtedy, gdy się tutaj wprowadziłam. Zmywam po każdym posiłku, zatem w kuchni nie piętrzą się już stosy naczyń i po raz pierwszy od kilku miesięcy umyłam podłogę (jednak jest jaśniejsza niż myślałam). Największym plusem jest brak chronicznego zmęczenia. Przez kilka ostatnich miesięcy, nieustannie szukałam pretekstu do drzemki. Oczywiście w nocy, nie potrafiłam zasnąć jak normalny ludź przed północą, lecz zazwyczaj dopiero pomiędzy drugą, a trzecią. Teraz zdarza mi się zasypiać podobnie (czego zapewne już nie zmienię) ale rano nie mam przekrwionych oczu i żądzy mordu wypisanej na twarzy. Podoba mi się taki progres i mega motywuje.


Cóż poza tym.. Ach, no tak! Wreszcie nic nie boli. Żadne zęby, głowy ani kolana. Nie wiem do kogo zwrócić się w tej kwestii, ale jeśli to nieuniknione, niech zacznie boleć za jakieś 30-35 lat. Dobrze?Wcześniej nie chcę. Mam trochę planów. I tym razem silne i niezłomne założenie, by wszystkie po kolei i z dziką rozkoszą realizować. Tak na szybko, poniżej moje. A jak to wygląda u Was? 


Założyłam Instagrama. Właściwie miałam go już wcześniej, ale poza zdjęciem mojego kota wrzuconym w styczniu 2015, nic więcej się tam nie działo, a o samym koncie kompletnie zapomniałam. Tym razem postanowiłam codziennie dodawać jedno zdjęcie. Nawet jeśli będzie nieudane i żenujące. Mam w sobie ogromną potrzebę regularności i czasem wydaje mi się, że bez tego zacznę się rozpadać. Oczywiście tym razem mam kogoś, kto jest moim mega klejem i spoiwem, ale odczuwam przyjemną satysfakcję, jeśli sama wygrzebuję się z tej paskudnej, depresyjnej ścieżki. Zatem! Jeśli ktoś miałby ochotę, serdecznie zapraszam :) Instagram Szeptana

Książkowo


Nadrabiam powoli zaległości, których nazbierało się niestety dużo. W tym roku zaczęłam od Olgi Rudnickiej i książki, która gdzieś mi umknęła - "Granat poproszę!". Powieść niezawodnie poprawiła humor, a niektóre momenty sprawiały, że zaśmiewałam się głośno budząc Nutkę, która ze zdegustowaną miną i podniesionym ogonem opuszczała obrażona łóżko. Oprócz tego, zaczęłam "Broad Peak. Niebo i Piekło". Jak każdy z reportaży dotyczących alpinistów, z którymi miałam do czynienia i ten wciąga niesamowicie. Obawiam się, że ja żadnych szczytów już zdobywać nie będę ze względu na chore kolano, ale poczytać o tych, którzy walcząc z własnymi ograniczeniami zdobyli te najwyższe, zawsze miło i ekscytująco. Dla relaksu, paradoksalnie przeplatam sobie reportaż z kryminałem. Niech się leje krew, niech szukają mordercy. Ja zjem wszystkie ciasteczka i dowiem się kto zabił! Zatem pozycja trzy w tegorocznym zestawieniu to Gillian Flynn i "Ostre przedmioty". Jeszcze nie wiem, czy to nóż, siekiera, tasak, a może jednorazowa golarka? Zobaczymy ;)


Filmowo

Zacznę może od tego, że ostatnio, podczas produkcji trwających więcej niż 90 minut, zdarzało mi się zapadać w sen. Dawno już nie trafiłam na film, która trzymałby w napięciu do ostatniej minuty. Chciałabym bardzo.. Tymczasem cóż... Suicide Squad mocno rozczarował. Ja rozumiem, że to bardziej dla młodzieży, a ja młodsza nie będę już nigdy, no ale... 



Jeśli chodzi zaś o tegoroczne seriale, zaczęłam Podróżników, jednak to ciut za wcześnie, by wyrobić sobie o nich opinię. Skończyłam 8 odcinków The end of the f**king world i polecam, bo obraz bardzo przyjemny i inny od masy powstałych ostatnio tworów, a także zaczęłam Atypowego, który również mi podpasował. Może dlatego, że sama odnajduję w sobie czasem pewne autystyczne elementy. Na szczęście zminiaturyzowane, ale zawsze. Głównie chodzi o nagłe zmiany planów i potrzebę regularności choćby w jednym aspekcie codzienności. Łatwo ogarnąć :) 






Założyłam też, korzystając z radością z darmowej opcji, konto na showmax. Jeszcze nie zagłębiłam się w bogactwa zawartości, ale pierwszy rzut oka pozwala stwierdzić, że będę miała na co paczeć ;)
Zostawiam Was z utworem, którego mogę słuchać trzysta pięćdziesiąt osiem razy pod rząd i za każdym razem będzie tak samo urzekał. Indżoj!