poniedziałek, 29 stycznia 2018

Prawda

Każdy ma jakieś swoje prawdy życiowe. Ja chyba jeszcze jestem za młoda, by kategorycznie stwierdzić iż któraś jest definitywnie i niezaprzeczalnie moją jedyną i najważniejszą. Niemniej jednak, zdarza się iż czasem dochodzę do niektórych poprzez życiowe perypetie i wówczas staram się zapamiętać, ale wiadomo… pamięć bywa ulotną.  Zatem z tych, które są ważne i istotne! 

- Nie należy mieszać alkoholi.
- Asi nie wolno czystu wódku
-W domu warto mieć wodę od ogórków
- Ziemniaki, które wypuściły pędy, można zjeść nadal. Tylko bez pędów.
- Bieda potęguje kreatywność
- Jeśli nerwowo zastanawiam się, czy zamknęłam drzwi od domu – tak, zamknęłam.
 To czynność, której się nie pamięta. Żelazko też wyłączyłam.
 Gdy jednak myślę o prostownicy, na bank wciąż grzeje!
- Nie potrzebuję kolejnych pierdół do mieszkania, tylko dlatego, że jest w cudowne sowy, kotki albo liski. (ale pościel może być. Kubeczek też)
- Kiedy kolejny dzień nie widać kota, może być zamknięty w szafie lub w wersalce.

Tak, na razie to chyba tyle, choć zapewne jest ich więcej. Dużo więcej. Te są jednak dość istotne, a biorąc pod uwagę przygody nocą i dniem podczas minionego weekendu,  pierwsze dwa muszę sobie zapamiętać definitywnie, wyryć i przestrzegać. Wam też gorąco polecam ;)

W tym tygodniu jestem w pracy sama. Samotność jednak nie doskwiera, a czytelnicy dopisują. Praca idzie wzorowo, niespodziewanie wręcz jak na poniedziałek. Napisałam 10 zaległych relacji ze spotkań DKK, zrobiłam porządki i wyszorowałam podłogę. W całej bibliotece unosi się delikatny, cytrynowy aromat, a ja odbieram telefony z pytaniem, często na jednym wdechu: „czydziśotwarte,noboferie”.

Serialowo wróciłam na chwilę sentymentalnie do „Gilmore Girls”, bo pamiętałam iż kiedyś lubiłam ogromnie, a wczoraj z A. znaleźliśmy w czeluściach Internetu odcinki „Czterdziestolatka”. Kurcze, odlot! Polecam takie nostalgiczne podróże. Warto. Zawsze.
Literacko chwilowo bez zmian, ale jeśli tylko trafię na coś nowego i niezwykłego, z pewnością nie zapomnę, by zdać tutaj krótką relację. Czasem rano patrzę przez okno i pijąc kawę z mlekiem rzucam złowrogie zaklęcie: „zimo ić!” (pisownia celowa, potęgująca wrogość). Obawiam się, że nie mam w sobie mocy Szeptuchy, ale wierzcie mi, staram się mocno! I jeśli w lutym nagle zacznie świecić słońce, wyjdą kwiatki, na drzewach pojawią się pierwsze pąki, a do okien zastukają dziobem bociany i cietrzewie – wiecie komu dziękować! J

niedziela, 21 stycznia 2018

#booklover


Zastanawiałam się dzisiaj czy można pracować w bibliotece, nie kochając książek. Przychodzić do pracy, spędzać tu 8 godzin i tak po prostu wychodzić. Pewnie można. ale po co? Wydaje mi się, że to jeden z zawodów, w których należy kochać zarówno książki jak i samo czytanie. Może nie do końca powołanie, ale z pewnością pasja. Czasem, przed otwarciem wędruję między regałami, układam poszczególne działy i głaszczę grzbiety. Kiedy czuję się przytłoczona lub mam zły nastrój, wchodzę na kilka minut pomiędzy regały z literaturą różnych narodów, gdzie powstał mały kącik i zamykam oczy. Pomaga. Puls staje się bardziej regularny, serce nie bije tak szybko. wyciszam się. Uspokajam. A jednocześnie odczuwam przypływ łagodnej szczęśliwości, którą szczelnie się otulam. Wspominam czasem chwile, zanim tu trafiłam. Wiecie, że w bibliotece jestem już 10 lat? Zaczęłam szukać pracy liżąc rany po kilku miesiącach w firmie, która totalnie zniszczyła moje poczucie własnej wartości. Odpoczęłam i wędrowałam z teczką wypełnioną CV. Był wówczas dość ciepły kwiecień. Udało się. I choć czasem coś uwiera, to tłumaczę sobie, że nie ma miejsc idealnych. I nie potrafię wyobrazić sobie siebie w innym zawodzie. 



Niezależnie jednak od miłości do książek i pracy, którą lubię, potrzebuję urlopu. Niecierpliwie odliczam dni. Jeszcze dwanaście. Na przekór zimie, mrozom i wszelkim niedogodnościom postaram się, by były to dni pełne sprzeczności. Jak ja. Zatem wypełnię je niezmiernie przyjemną aktywnością i lenistwem :) Mam w planach dwudniowy wyjazd, szereg spacerów, basen... a także dalsze odkrywanie uroków Netflixa i Legimi. Jedno i drugie to czyste zło. Ale jakże cudownie pozwalają oderwać się od rzeczywistości... Wiecie co? Jest dobrze. Nie byłam pewna, ale teraz już wiem. 
Czy tak samo jest, kiedy zanurzamy się w basenie z piłeczkami? 
A może to jak smak kawy w miejscu z niesamowitym widokiem?
Pierwszy lot samolotem?
Zapach powietrza tuż po burzy w nieznanym miejscu?
Przytulanie latem nad spokojną wodą?
Nie jestem pewna. Ale wszystko sprawdzę i porównam! 


sobota, 13 stycznia 2018

Słów kilka spod kocyka

Zerknęłam na kalendarz. Już prawie połowa pierwszego miesiąca w roku. Tym razem dość płynnie udało mi się przyzwyczaić do pisania "2018" i nie mylę się jak zazwyczaj, kiedy to pozostawałam co najmniej do końca lutego nieustająco w przeszłości. Jak zaczął się ten rok? Otóż mijają prawie dwa tygodnie, kiedy nie palę. Nie jest jakoś ogromnie ciężko. Spodziewałam się konwulsji i zwijania na łóżku na podobieństwo różowych dżdżownic, które wiją się nieziemsko, gdy je dotykamy.  Tymczasem widzę sporo plusów (albo krzyży, kto wie?) Jestem bardziej wypoczęta, mam ładniejszą cerę, czuję zapachy (niestety, ludzi unikających mydła również..) i dużo sprzątam. Z tym sprzątaniem to faktycznie niezły odjazd. Nigdy chyba nie miałam tak ładnie poukładanych rzeczy w szafie. Nawet wtedy, gdy się tutaj wprowadziłam. Zmywam po każdym posiłku, zatem w kuchni nie piętrzą się już stosy naczyń i po raz pierwszy od kilku miesięcy umyłam podłogę (jednak jest jaśniejsza niż myślałam). Największym plusem jest brak chronicznego zmęczenia. Przez kilka ostatnich miesięcy, nieustannie szukałam pretekstu do drzemki. Oczywiście w nocy, nie potrafiłam zasnąć jak normalny ludź przed północą, lecz zazwyczaj dopiero pomiędzy drugą, a trzecią. Teraz zdarza mi się zasypiać podobnie (czego zapewne już nie zmienię) ale rano nie mam przekrwionych oczu i żądzy mordu wypisanej na twarzy. Podoba mi się taki progres i mega motywuje.


Cóż poza tym.. Ach, no tak! Wreszcie nic nie boli. Żadne zęby, głowy ani kolana. Nie wiem do kogo zwrócić się w tej kwestii, ale jeśli to nieuniknione, niech zacznie boleć za jakieś 30-35 lat. Dobrze?Wcześniej nie chcę. Mam trochę planów. I tym razem silne i niezłomne założenie, by wszystkie po kolei i z dziką rozkoszą realizować. Tak na szybko, poniżej moje. A jak to wygląda u Was? 


Założyłam Instagrama. Właściwie miałam go już wcześniej, ale poza zdjęciem mojego kota wrzuconym w styczniu 2015, nic więcej się tam nie działo, a o samym koncie kompletnie zapomniałam. Tym razem postanowiłam codziennie dodawać jedno zdjęcie. Nawet jeśli będzie nieudane i żenujące. Mam w sobie ogromną potrzebę regularności i czasem wydaje mi się, że bez tego zacznę się rozpadać. Oczywiście tym razem mam kogoś, kto jest moim mega klejem i spoiwem, ale odczuwam przyjemną satysfakcję, jeśli sama wygrzebuję się z tej paskudnej, depresyjnej ścieżki. Zatem! Jeśli ktoś miałby ochotę, serdecznie zapraszam :) Instagram Szeptana

Książkowo


Nadrabiam powoli zaległości, których nazbierało się niestety dużo. W tym roku zaczęłam od Olgi Rudnickiej i książki, która gdzieś mi umknęła - "Granat poproszę!". Powieść niezawodnie poprawiła humor, a niektóre momenty sprawiały, że zaśmiewałam się głośno budząc Nutkę, która ze zdegustowaną miną i podniesionym ogonem opuszczała obrażona łóżko. Oprócz tego, zaczęłam "Broad Peak. Niebo i Piekło". Jak każdy z reportaży dotyczących alpinistów, z którymi miałam do czynienia i ten wciąga niesamowicie. Obawiam się, że ja żadnych szczytów już zdobywać nie będę ze względu na chore kolano, ale poczytać o tych, którzy walcząc z własnymi ograniczeniami zdobyli te najwyższe, zawsze miło i ekscytująco. Dla relaksu, paradoksalnie przeplatam sobie reportaż z kryminałem. Niech się leje krew, niech szukają mordercy. Ja zjem wszystkie ciasteczka i dowiem się kto zabił! Zatem pozycja trzy w tegorocznym zestawieniu to Gillian Flynn i "Ostre przedmioty". Jeszcze nie wiem, czy to nóż, siekiera, tasak, a może jednorazowa golarka? Zobaczymy ;)


Filmowo

Zacznę może od tego, że ostatnio, podczas produkcji trwających więcej niż 90 minut, zdarzało mi się zapadać w sen. Dawno już nie trafiłam na film, która trzymałby w napięciu do ostatniej minuty. Chciałabym bardzo.. Tymczasem cóż... Suicide Squad mocno rozczarował. Ja rozumiem, że to bardziej dla młodzieży, a ja młodsza nie będę już nigdy, no ale... 



Jeśli chodzi zaś o tegoroczne seriale, zaczęłam Podróżników, jednak to ciut za wcześnie, by wyrobić sobie o nich opinię. Skończyłam 8 odcinków The end of the f**king world i polecam, bo obraz bardzo przyjemny i inny od masy powstałych ostatnio tworów, a także zaczęłam Atypowego, który również mi podpasował. Może dlatego, że sama odnajduję w sobie czasem pewne autystyczne elementy. Na szczęście zminiaturyzowane, ale zawsze. Głównie chodzi o nagłe zmiany planów i potrzebę regularności choćby w jednym aspekcie codzienności. Łatwo ogarnąć :) 






Założyłam też, korzystając z radością z darmowej opcji, konto na showmax. Jeszcze nie zagłębiłam się w bogactwa zawartości, ale pierwszy rzut oka pozwala stwierdzić, że będę miała na co paczeć ;)
Zostawiam Was z utworem, którego mogę słuchać trzysta pięćdziesiąt osiem razy pod rząd i za każdym razem będzie tak samo urzekał. Indżoj!




wtorek, 2 stycznia 2018

Bądź łaskawy, nowy rocku !


„Wreszcie zrozumiałem, co to znaczy ból. Ból to wcale nie znaczy dostać lanie, aż się mdleje. Ani nie znaczy rozciąć sobie stopę odłamkiem szkła tak, że lekarz musi ją zszywać. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce.”

                                         (José Mauro de Vasconcelos – Moje drzewko pomarańczowe)

Zazwyczaj lubiłam grudniowe dni. Choć w okresie zimowym senność jest zdecydowanie większa, to jednak ostatni miesiąc roku ma mnóstwo plusów. Poranne przymrozki i bajkowe widoki, świąteczny klimat, zapach choinki, pomarańczy i pysznych potraw, czy płatki śniegu wirujące z lekkością. Jednak w tym roku nie było tak przyjemnie. Zaczęło się od lekkiego bólu zęba, a po licznych komplikacjach skończyło na usunięciu dolnej ósemki i ostrym stanie zapalnym tuż po. Czas pomiędzy 15 a 27 grudnia, pamiętam mgliście i choć starałam się z całych sił uśmiechać, to w środku wszystko we mnie płakało. Nigdy jeszcze nie doświadczyłam takiego ogromu bólu. Wszystko potęgował silny głód. Staram się zazwyczaj być silna, tym razem jednak najzwyczajniej mnie to przerosło.

(Chwilowa ulga dzięki okładowi podczas Wigilii)

Świadomość, iż posiadam wsparcie wśród najbliższych była bardzo pomocna, lecz przyszedł moment, kiedy uświadomiłam sobie, że dla nich też musi to być męczące. Chciałam zniknąć, by nie przysparzać nikomu problemu. Wiem, dziwne myślenie, ale było to wynikiem skumulowania bólu i braku siły do dalszej walki o poprawę samopoczucia. Chciałam zniknąć. Umrzeć. Po prostu już nie czuć. Dużo myślałam o granicach. Dlaczego czasem cierpienie brutalnie odziera z godności? Zabiera uśmiech, kumuluje łzy i piętnuje lękiem? Dlaczego tyle nocy musiałam walczyć z potworami? Nie wiem. Wydaje mi się, że nadwrażliwość to mój wróg.Widzieć, czuć i doznawać więcej. Serio? Wierzcie mi, to wcale nie jest fajne. Są ludzie, których nie darzę szczególną sympatią, są tacy, których konkretnie nie lubię i nie trawię. Mimo to, nikomu nie życzyłabym podobnych przeżyć. Nikomu. Dziś jest już lepiej, ale nadal częściowo nie mam czucia w dolnej wardze. Wciąż utrzymuje się też lekki szczękościsk. Chciałabym bezboleśnie przepłynąć przez styczeń. Niech w kontraście do upiornego grudnia, będzie piękny i przyniesie same przyjemności.
A podsumowanie tego roku? Pierwsza połowa nie była najlepsza. Nie wracam. Zamknęłam tamten rozdział definitywnie. Najlepszym rozwiązaniem okazało się rzucić wszystko i jechać w Bieszczady.
I przełomowym momentem był dzień, kiedy weszłam na Fereczatą. Usiadłam, poczułam wiatr na twarzy i zrozumiałam. Trzeba walczyć o siebie. Druga połowa zaczęła się wychodzeniem z mgły. I cóż, choć myślałam, że się nie uda, teraz ponownie wierzę w kolory. Bajki. I szczęśliwe zakończenia też. Z postanowień... Pielęgnować miłość. Odnajdywać więcej powodów do zachwytu. Podróżować, czytać, oglądać, doznawać i nauczyć się czegoś nowego. A jeśli chodzi o noworoczne życzenia, może po prostu więcej się nie bać.
I żeby nie bolało.