piątek, 14 kwietnia 2017

Obłęd


Okres przedświąteczny sprawia, że ludzie tracą rozum. Wspominałam dziś czasy licealne, kiedy uczyłam się jazdy konnej. Wówczas instruktorka powiedziała, że koń poruszający się stępa, kłusem bądź łagodnym galopem ma świadomość swoich ruchów i prędkości. Natomiast cwałując jest w stanie stratować wszystko na swojej drodze. Niezależnie czy będzie to krzesło, pole słoneczników, kot czy człowiek. Podobnie jest z ludźmi robiącymi teraz zakupy. Mało istotnym wydaje się fakt, iż sklepy będą zamknięte jedynie przez dwa dni. Dziki obłęd w oczach, miotanie się między regałami, nagłe zwroty, monstrualne kolejki do działu mięsnego, oraz notoryczne najeżdżanie wózkiem i popychanie koszykiem to tylko niektóre z przejawów szaleństwa. Na szczęście zrobiliśmy zakupy wczoraj, w porze późno-wieczornej, jednakże, jak to czasem bywa - o niewielkiej ilości produktów przypomniało się po powrocie do domu. Tuż przed pracą, sugerując się wolnymi miejscami parkingowymi udałam się do jednego z marketów. Źle oceniłam. Większość osób przybyła pieszo. Dzierżąc w dłoni musztardę rosyjską, twarożek i piwo - czyli produkty pierwszej potrzeby - próbowałam stać się cieniem i przemknąć do kasy najszybszą możliwą drogą.. Zostałam kilka razy popchnięta, nadepnięta i dźgnięta. Przegrałam. Dodatkowo spotkałam się z kolejką również w aptece. Obecnie ukrywam się w pracy. Tu liżę rany odniesione w ciężkich bojach i z radością obserwuję, iż w bibliotece zdecydowanie bardziej preferowane jest festina lente. Cisza, spokój, szepty i uśmiechy. Pomijając, że wczoraj zapisałam się do kolejnej biblioteki, dziś, w mojej również naszykowałam stosik książek. Poniekąd na przekór tym, którzy oddają, bo nie chcą literatury w domu na święta. A ja chcę, pragnę. Jak najwięcej! Zatem owszem, w niedzielę zjemy na śniadanie jajko. Ale poza tym, nie będziemy spinać się, biegać i przestrzegać licznych reguł około wielkanocnych. 
Mało rzeczy irytuje mnie tak mocno, jak: "trzeba, bo wszyscy tak robią". 
Otóż nie. Nie trzeba! 
Litery, łagodność, bliskość i dźwięki. 
Taki mam plan na najbliższe dni i Wam też tego życzę.



wtorek, 11 kwietnia 2017

Narodziny

Im więcej człowiek ma narzuconego na plecy ciężaru, tym więcej musi użyć siły, żeby udźwignąć te wszystkie traumy. Akcja i reakcja. Im większy jest opór, tym większą musi mieć siłę. Trauma jest poezjotwórcza. Przerabianie traumy jest sztuką i paliwem do twórczości. 


Lubię obserwować wiosnę. Pierwsze zielone listki drżą podobnie jak ja. Pąki pokryte są drobnym puchem. Tabuny ptaków i koncerty, które nigdy się nie nudzą. Coroczne odrodzenie. Doznawanie po raz kolejny, lub też po raz pierwszy. Bo inaczej.. mądrzej, z odmiennym zachwytem. Są chwile, kiedy mam ochotę położyć się na ziemi i oddychać razem z nią. Spokojnie i głęboko. Nie myśleć o strachu, wyzbyć się obaw i lęku. Nie chcę być nowym człowiekiem. Chcę tylko być sobą nieco silniej.
Przesilenie wiosenne odrobinę mnie nadgryzło. Chwile z książką zastępowały liczne drzemki i wędrówki po nierealnych krainach. Już właściwie udało się odpocząć. Wyrównać oddech. Jednak poranne wstawanie nadal bywa okrutną torturą. Coraz rzadziej mam również ochotę spotykać się z innymi ludźmi ze względu na ogrom wysiłku jaki mnie to kosztuje. Ja wiem, że wielu moich znajomych czerpie ogromną przyjemność ze spotkań towarzyskich, a mnie to przeraża i osłabia. Mam swój świat, który stworzyłam i chronię.. i są osoby, które do niego dopuszczam. Jednak źle się czuję, kiedy ktoś ze swoim krzykiem, entuzjazmem i ekstrawertyzmem wpada nagle strącając doniczki. Nie obraża mnie w najmniejszym stopniu stwierdzenie, iż jestem aspołeczna. Cóż. Może nigdy nie będę królową parkietu, za to wieczorem chętnie usiądę pod rozgrzanym murem i popatrzę w milczeniu na gwiazdy. Nie rozkręcę żadnej imprezy i nie wypiję nigdy wódki, ale chętnie opowiem kilka prawdziwych bądź wymyślonych historii przy kubku z mocnym earl greyem. Musi wystarczyć.

***

Kilka razy już siadałam przed komputerem, by złożyć kilka zdań i tutaj umieścić. Zdarzało się to po wieczornej kąpieli, z herbatą, talerzem pełnym ciasteczek albo w środku nocy, kiedy bezsenność odwiedzała mnie nagle i bez zapowiedzi. Wciąż zapominam, że wystarczy zacząć.. Chwycić pierwsze zdanie, a później już z górki.. Tymczasem, zapełniam wspominane już wcześniej karteczki mechanicznym pismem i ulotnymi myślami.. Po czasie, kiedy je odnajduję zastanawiam się, dlaczego w momencie pisania, było to dla mnie tak bardzo ważne? A co jest ważne teraz?
Przede wszystkim miłość, harmonia, zrozumienie, ciepło i akceptacja, które naprawdę czuję.
Pozbawione "ale", bez "zmień", "powinnaś" i "musisz".
Niesamowite uczucie, które dogłębnie przenika światłem.
Dzięki temu po raz pierwszy udaje się uwierzyć w niemożliwe.


12. A. Morawska - Twarze depresji
13. K. Boni - Ganbare! Warsztaty umierania.
14. L. Moore - Niżyński. Bóg tańca

Tak, przeczytałam tylko trzy, inne w strzępach. Właściwie Ostania pozycja również nie jest doczytana, jednak coś zaczęło mnie strzelać, kiedy z rzeczowej i ciekawej biografii powoli zaczęła się wyłaniać tandetna sensacja. Takimi raczej gardzę. Toteż porzuciłam i nie żałuję. Twarze depresji ogromnie ciekawe i choć nie wszystkie postacie wzbudziły moje zainteresowanie, to jednak większość w prosty i mocny sposób opisała swoje zmagania i doświadczenia związane z chorobą.

Ganbare w dosłownym tłumaczeniu oznacza: "Trzymaj się! Dasz sobie radę!" To zbiór reportaży o Japonii poprzez pryzmat tsunami. Jak radzić sobie w obliczu zagrożenia? W jaki sposób przerobić traumę? Lektura momentami trudna i wytwarzająca złudne, ale mocno realistyczne uczucie zanurzenia pod wodą. Polecam, bo warto. 

Dzisiaj już stąd znikam, ale do przeczytania wkrótce..