środa, 23 marca 2016

Istnieć


W pracy wpadł mi w ręce sobotni dodatek do GW, a w nim wywiad z Renatą Kuryłowicz : 'Bulimiczna potrzeba czytania'. Wzięłam gazetę do domu, bo kilka fragmentów dość mocno trzasnęło mnie w twarz i nie dawało spokoju, muszę zatem zacytować. I pozwólcie że następnie zostawię owe fragmenty bez komentarza. Przeczytajcie również cały wywiad. Może Was też trzaśnie. I choć zawarta jest w tym krztyna masochizmu, to wierzcie mi, że będzie przyjemnie.

'Bywały tygodnie, że czytywałam po cztery książki na dobę. Usypiałam syna, spałam z nim ze dwie godziny, a potem już do rana, do wyjścia do pracy, czytałam. To była niesamowita adrenalina Aby się tak czuć, ludzie szukają wyzwań fizycznych - skaczą na bungee czy ze spadochronem, a ja czytałam. Czytanie to mój sport ekstremalny. Do dziś trudno mnie spotkać bez książki w ręku, w torebce, na stoliku obok. Jednocześnie funkcjonuję w rzeczywistości danego miejsca i czasu oraz w świecie przedstawionym w książce. Żyję w wymiarach równoległych. Mogę gotować i jednocześnie uciekać przed upiorem przez podziemia. Mogę pilnować syna na placu zabaw i emocjonować się życiem Zofii Stryjeńskiej. (,..) Mam czasem wrażenie, że rzeczywistość pozaliteracka służy mi tylko za punkt podparcia, żeby wchodzić do kolejnych światów książkowych. (...)'

'Niektórzy piszą, inni wolą słuchać, ja jestem czytaniem. To dobre alibi wobec życia. Często wycofuję się z rozmaitych atrakcji, uczestnictwa w wydarzeniach, bo przecież czytam. Podobnie tłumaczyłam sobie swoją niemożność tworzenia związków. Bo jeśli będę mieć chłopaka, to kiedy znajdę czas żeby czytać? A to dla mnie najważniejsze.(...)'

'Czytanie to mój sposób na życie. Ty i cudze historie. Możesz odwiedzić je wszystkie, to szalenie uwalniająca możliwość. Czytanie wycina Cię z rzeczywistości i zwraca wyobraźni. Słowa to tylko szkielet dla obrazów, które powstają w Twojej głowie. Nie gapisz się w tekst bezmyślnie, podróżujesz intelektualnie, emocjonalnie.'

***

Czasem przychodzi taki moment, kiedy potrzebujesz się zniszczyć. Zdewastować całkowicie swoje istnienie, tylko po to, aby odrodzić się na nowo. Fakt, że zmartwychwstanie może boleć. Jezus nie miał lekko. Feniks również. Ale ilość świeżej i soczystej energii, którą odnajdujesz w sobie po zakończeniu procesu, zdecydowanie przemawia za tym, by raz na jakiś czas, tak po prostu to powtórzyć. Owszem, pojawiają się w trakcie dość istotne egzystencjalne pytania, z którymi musimy się zmierzyć :



...ale gwarantuje, że jest to łatwy test, w którym nie trzeba specjalnie się wysilać, aby uzyskać wystarczającą ilość punktów. Warto natomiast, zadbać o sprawdzonych kompanów. Takich, z którymi znacie się nie od dziś, widzieliście się nago, podczas choroby, kaca, bądź bez makijażu (wystarczy jedna opcja;)) i potraficie znosić siebie nawzajem i wybrane elementy wykreowanej przez Was nawzajem, baśniowej rzeczywistości.



Ostatni weekend pozwolił mi na totalny reset. Mnóstwo ludzi, rozmów, życia i umierania. Dobrze jest w ten sposób zacząć wiosnę, zważywszy na fakt, że większość czasu spędzam w towarzystwie kota i książek. Wszystko jest kwestią właściwego doboru i idealnie dopasowanych do danej chwili proporcji. Zacna odmiana w moim introwertycznym świecie. Dobrze jest również, od czasu do czasu zapomnieć o przeszłości i najbanalniej w świecie żyć tu i teraz. Bez wspomnień, bez planów. Tak po prostu być.



***


Nie będę dzisiaj tworzyć skomplikowanych recenzji z kilku banalnych powodów. Ten wpis powstaje strasznie długo - nie mam pojęcia dlaczego;) - i jestem niemożebnie głodna. A ponieważ zawzięłam się, że najpierw skończę, udaję, iż chwilowo nie pamiętam jakie smakowite kąski zawiera moja lodówka. Drugi powód, to z kolei czekająca na mnie książka. Tym razem fantastyka. I choć kiedyś miałam spore gatunkowe opory, tym razem naprawdę nie mogę się doczekać :)

Katarzyna Puzyńska - Motylek 

Jeśli macie ochotę na naprawdę dobry polski kryminał - koniecznie zapoznajcie się z Motylkiem. W stylu przypomina trochę cykl Camilli Lackberg i może jest ciut babski, ale zaskakuje nieprzewidywalnością i kilka momentów sprawia, że wpadamy w dziurę czasową i... o 4 rano gasimy światło;) Lipowo. Mała polska miejscowość, niewielki posterunek i zbrodnia. Powoli poznajemy poszczególnych mieszkańców, ich wady, zalety, słabości i odkrywamy tajemnice. Ale nic nie jest tutaj oczywiste. Od razu uprzedzę pytanie, które usłyszałam już kilka razy: "Czy jest lepsza od Bondy?" Nie mam pojęcia. Z kryminałami pani Bondy jeszcze nie miałam przyjemności. Daleko mi jednak od wartościowania pisarek, szczególnie rodzimych, dlatego obawiam się, że nie powiem ;)


Jacek Milewski - Dym się rozwiewa

Moja babcia mówiła gdy byłam mała: 'Nie jedz tak późno słodyczy, bo Ci się przyśnią Cyganie'. To nie jest jedyne przysłowie o Nich, funkcjonujące w naszym społeczeństwie, jednak wszystkie mają wydźwięk pejoratywny.
Autor w dwunastu opowiadaniach, próbuje przełamać stereotypowy obraz Cygana. To lektura, która czyta się lekko i przyjemnie, zawiera sporą dawkę humoru i czasem żałowałam, że historie tak szybko się kończyły. I choć zdaję sobie sprawę, że Romowie mają odmienne obyczaje i kulturę, to jednak poczułam dreszcz kiedy w książce trzynastoletnia dziewczynka przyznała się teściowej że jest w ciąży, a następnie zaczęła skakać z radości, bo ta obiecała jej karuzelę. Prawdziwe, nasycone emocjami i bardzo bliskie. Bez najmniejszych wątpliwości polecam. 



wtorek, 15 marca 2016

Spontanicznie.

To będzie wpis na wiosnę. Pod wiosnę. Niech już przyjdzie, bo zaczęłam wypuszczać pędy zielone i wrastam w rzeczywistość, a jednocześnie sięgam do nadrealnych wymagań jak to zwykle o tej porze roku ;) 

Weekend minął mi pod znakiem piosenki turystycznej. Nie jadłam wprawdzie pasztetu, nie spałam na karimacie i nie opatulałam się polarem żadnego zarośniętego mężczyzny (ani nawet swoim własnym), ale po raz dziesiąty (bądź jedenasty – straciłam rachubę ;)) odwiedziłam Yapę. 



Choć moja fascynacja tym festiwalem jest dużo mniejsza niż na początku, nadal lubię spędzać tam czas. Pierwsze pytanie jakie usłyszałam – tuż po wejściu do hali Expo, gdzie odbywała się impreza, to : „jak można znaleźć męża na Yapie?” - zadane przez dziewczyny z Radia Żak.
Cóż, najpierw zaczęłam zastanawiać się, czy chodzi o męża własnego, cudzego, czy może przyszłego. W moim przypadku, trzecia opcja wydała się najrozsądniejsza i w przerwach między koncertami postanowiłam sprawdzić, czy faktycznie istnieją jacyś potencjalni kandydaci. Otóż turystów było sporo. Wykluczyłam muzyków i harcerzy. Studenci – cóż, to chyba też już nie moja bajka, przynajmniej jeśli chodzi o męża. Podobnie sytuacja wyglądała jeśli chodzi o starszych panów, którzy zapewne na Yapie bywają od samego początku, a wędrówki górskie mocno weszły im w krew o czym świadczy mocno wysunięty do przodu mięsień piwny. Wybór został niewielki. Podczas całego festiwalu odbyłam zaledwie kilka konwersacji z przedstawicielami płci przeciwnej, z czego na szczególną uwagę zasługiwał jedynie jeden przedstawiciel serwisu. 
Możliwe, że gdybym została dłużej w Cottonie, czyli klubie festiwalowym, udałoby się nawiązać więcej nowych znajomości.. Cóż, zobaczymy za rok.
Zdecydowanie Yapa jest dobrym miejscem na zdzieranie sobie gardła od śpiewania. To miejsce idealne, jeśli chcesz mieć później zakwasy i ból tyłka od twardych ławeczek, ewentualnie podłoża. 
Śpiewanki w palarni? Koncerty na stołach? Piwo i wszechobecne gitary? - proszę bardzo! :)

Męża lepiej jednak szukać zupełnie gdzie indziej... ;)

Swoją drogą wydaje mi się, że nie posiadam już predyspozycji do życia we dwoje.



Lubię żyć bez konkretnego planu. Postępować z radosną spontanicznością. Wylegiwać się z kotem do późnych godzin zajmując całe łóżko, ewentualnie tkwić pół nocy z książką i paczką krakersów bądź też z wielką miską sałatki śledzić losy serialowych czy filmowych bohaterów. Lubię włóczyć się czasem ulicami bez konkretnego celu i samodzielnie decydować o destynacji wakacyjnych wędrówek.


ale...


...lubię też pokazywać komuś moje ulubione miejsca i sprawdzać, czy u Niego pojawi się zachwyt tożsamy z moim. Lubię przytulać się i czuć czyjś zapach, nawet jeśli nie zawsze jest pierwszej świeżości.. Lubię słyszeć nieoczywiste komplementy – rzucone czasem ot tak, przypadkowo, a uskrzydlające bardziej niż niejeden redbull, czy też podwójne espresso. Lubię słyszeć, że ktoś tęsknił i czekał. I lubię wracać z kimś. Wracać do kogoś. I siedzieć razem pod kocem grzejąc się o kubki z earl greyem i o siebie nawzajem.

Dlatego właśnie nie będę bronić się rękami i nogami, gdy podczas kolejnej randki (czy to słowo nie jest już archaizmem?) spotkam kogoś, kto sprawi, że poczuję miłe ukłucie w okolicach lewego górnego żebra. Za moje wysokie wymagania wobec mężczyzn nie jest odpowiedzialny Disney. To bardziej Wojaczek, Bursa, czy Stachura.
…albo Hłasko, cholera :











Kaskaderzy literatury, poeci przeklęci, wyluzujcie ;) Nie chcę żeby ktoś pisał dla mnie wiersze. Wystarczy garść błyskotliwości i poczucia humoru. Niech wysłucha, pomoże opróżnić wino, zabierze na drugi koniec tęczy i tak po prostu, najzwyczajniej na świecie, nie nachalnie lecz namacalnie będzie.

Cóż, wpis uważam za kompletny, a recenzje być może następnym razem ;)

czwartek, 3 marca 2016

Morze, oskary i niedźwiedzie


Trochę brakowało mi umieszczania regularnych wpisów, aczkolwiek wiedziałam, że muszę zrobić chwilową przerwę. Blogowa rutyna to nie jest nic dobrego. Poza tym, wolałabym zaglądać tutaj z przyjemnością  i dzielić się z Wami czymś naprawdę wartościowym, a nie siadać przy komputerze w niedzielę i z przymusem krzesać kolejną notkę. Przyznaję, że przez moment również się bałam. Bałam się, że gdy przykryję się zielonym kocem i otworzę komputer nie będę potrafiła sklecić najprostszego nawet zdania. Musiałam się obudzić i wyrwać z zimowego letargu. Nie jestem pewna czy do końca udało mi się to zrealizować, ale przynajmniej usiadłam i piszę. A po powrocie z północy znów pochłaniam ogromne ilości pomidorów wyobrażając sobie, że nadal pachną latem.



Morze dodaje energii podobnie jak góry. Pomaga się uspokoić i nabrać dystansu. Trochę spacerowałam, odpływałam myślami, czytałam, oglądałam i odczuwałam. Lubię bezpiecznie bawić się emocjami. Choć czasem zaskakują mnie w zupełnie niespodziewanym momencie. Myślę, że to dobry znak, bo nie chciałabym, żeby z uniesień pozostało mi jedynie uniesienie brwi, a ze wzruszeń - wzruszenie ramionami. Odnośnie wzruszeń, zacznę zatem od filmu. Dzisiaj ciut oskarowo ;)

Pokój (2015, Irlandia, Kanada)



Wyobraźcie sobie, że Waszym światem jest pokój. Cztery ściany, podłoga, okno w suficie, łóżko, zlew i stół. Jack dowiedział się, że istnieje coś więcej kiedy skończył pięć lat. Wraz ze swoją Ma opracowują plan, który pozwoli im wydostać się na zewnątrz. Wielokrotnie czytałam historie o rozmaitych psychopatach. Mądre książki analizowały ich skomplikowaną psychikę, natomiast na stronach internetowych znajdowały się opisy okrutnych zbrodni. Tutaj mamy do czynienia z perspektywą ofiary w momencie kiedy postanawia walczyć i stawia wszystko na jedną kartę. Widzimy również świat oczami chłopca, którego prawdziwe życie dopiero się zaczyna. Niesamowity film. Dawno nie oglądałam równie emocjonalnego obrazu. Świetna gra aktorska młodego Jacoba Tremblaya i zasłużony Oskar dla Brie Larson. Obejrzyjcie koniecznie.


Spotlight (2015, USA)




W Teleexpresie padła informacje, że Spotlight to "obraz o dziennikarzach, którzy ujawnili aferę pedofilską w Bostonie". Oczywiście na reakcję internautów nie trzeba było długo czekać i pojawiły się kolejne mini recenzje znanych filmów. Do moich ulubionych od wczoraj należą :  "Gwiezdne Wojny" - Rolnik z pustynnej planety szuka swojego ojca, który choruje na astmę oraz "Dom zły" - film o drobnych nieporozumieniach po alkoholu. ;) Spotlight to hołd złożony dziennikarstwu. Pracownicy The Boston Globe są rzetelni i niezwykle skrupulatni. Nie poprzestają na dążeniu do prawdy mimo wielu ostrzeżeń. Film nie atakuje kościoła. Jedynie ujawnia aferę, która niepotrzebnie była tuszowana. Jeśli chodzi o samą produkcję, przyznaję, że nie popadłam w zachwyt, aczkolwiek obejrzałam z przyjemnością. Duża w tym zasługa Marka Ruffalo. Jeśli lubicie kino spiskowe i powolne odkrywanie nowych faktów, nie będziecie rozczarowani.

Witold Szabłowski - "Tańczące niedźwiedzie"



Z twórczością autora spotkałam się już wcześniej, podczas lektury książki 'Nasz mały PRL', którą napisał wspólnie z Izabelą Meyzą. Byłam przekonana, że tym razem mam do czynienia z reportażem wyłącznie o Bułgarii. Smutna historia niedźwiedzi, oraz niedźwiedników, którym zwierzęta zostały odebrane. Tymczasem to jedynie fragment całości. Podtytuł książki brzmi: reportaże z transformacji i o przemianie bez wątpienia jest tu mowa. Oprócz historii Romów przyglądamy się ludziom z Europy Środkowej i Bałkanów oraz Gruzji i Kuby, którzy w analogii do tytułowych zwierząt, znajdują się na różnych etapach odzyskiwania wolności. Lekturze towarzyszyło dziwne uczucie. Mianowicie zdaję sobie sprawę, że odebranie niedźwiedzi miało na celu poprawienie ich komfortu życia, ukazanie istnienia w zupełnie innej formie, wyleczenie i jak najbardziej to popieram. Cieszyłam się, że zyskały ogromną, zieloną przestrzeń i znów zaczęły zapadać w zimowy sen. Natomiast wypowiedzi niedźwiedników, którzy zajmowali się tym z dziada i pradziada, przekaz dotyczący miłości do tych ogromnych stworzeń budził we mnie pokłady empatii. Oni po prostu nie potrafili robić nic innego i uważam, że samo wykupienie niedźwiedzi to jednak za mało (...) Tymczasem, z pozostałych historii zachwyca 'Lady Peron' - historia Polki koczującej na dworcu w Londynie, która odkłada w Polsce rentę, by przenieść się do ciepłych krajów, albo opis mieszkańców Sierakowa, którzy wspólnie zaangażowali się w stworzenie i prowadzenie Wioski Hobbitów. Niezwykle ciekawa jest historia Estończyków, ich godny podziwu patriotyzm i zawiłe stosunki z ludnością rosyjską, a także uwielbienie do Stalina ukazane przez pryzmat kobiet pracujących w muzeum jego pamięci. Dodałabym tylko zdjęcia do drugiej części książki - trochę ich zabrakło, tym bardziej, że wiemy o tym iż powstawały z wypowiedzi bohaterów.

Lektura reportaży chyba nigdy mi się nie znudzi. 
Zakochałam się w tej formie i choć jest to miłość trudna, to bez wątpienia prawdziwa :)

***

Peesy :

Pod koniec lutego ukazał się nowy numer magazynu 'Książki' - polecam z czystym sumieniem!

Są już dostępne online odcinki 'Inicjacji' Przemka Kossakowskiego. Uwielbiam! A ponieważ nie mam stacji TTV, a nawet więcej, nie mam telewizora oglądałam je wczoraj i dzisiaj z dziką przyjemnością. A po cichu liczę, że uda się Przemka zwerbować na spotkanie do biblioteki. 
Byłoby cudnie :)