sobota, 22 września 2018

gorączka jesiennej nocy i garść reminescencji

Mignął mi gdzieś bardzo wcześnie rano kolejny artykuł o ciąży. Jaki to piękny okres w życiu kobiety. Och i ach. Pomyślałam od razu: nie zesrajcie się. Empatycznie pomyślałam, nie jakoś przesadnie chamsko. Była bowiem 4:12 rano, miałam biegunkę, wymiotowałam i balam się położyć, bo zgaga zabijała. Później zaś, przyszły dwa błogie dni. Synek kopał radośnie, nic nie bolało i ogólnie czułam się, jakbym wygrała życie. Dziś zycie jest złośliwym trollem. Zapalenie gardła. Okrutny katar i gorączka. Jak na huśtawce. W poniedziałek prawdopodobnie odwiedzę internistę, a póki co, stosuję miksturę szałwiową, zaparzam len i przyrządzam syrop z cebuli. Z tego co wiem, mało mogę. Ale nikt nie zabroni zagrzebywania się w kocyku. Bardzo doceniam móc ❤️
Mam sen, który intensywnie powraca. W dzieciństwie byłam z dziadkami na wczasach w miejscowości Jaszowiec w pobliżu Ustronia. Z tego co pamiętam, chyba nawet dwa razy, ale nie mam pewności. Śni mi się ośrodek wczasowy, wchodzenie pod górę ścieżką, która wiodła tuż za nim, szmaragdowe rośliny wokół i opuszczony budynek. Duży gmach pośrodku niczego, a na parterze ciastkarnia, w której nieziemsko wręcz pachniało. Pomieszczenie podzielone było na mały sklepik ze słodyczami oraz galerię obrazów. Sen wraca. Nie wiem co oznacza i dlaczego to miejsce, ale za każdym razem po przebudzeniu czuję zapach, którego już nigdy później nie spotkałam, a właśnie teraz przypomniałazm sobie ze szczegółami jak bardzo był przyjemny i kojący...


Leżąc dzisiaj plackiem i sięgając sporadycznie po chusteczki higieniczne uświadomiłam sobie, że jest już końcówka września. Zaczęła się jesień. I mam naprawdę niewiele czasu. Momentalnie dopadł mnie lęk i panika, ale przegoniłam. Bo przecież zrobiliśmy już część zakupów. Siedem razy zdążyłam wzruszyć się podczas segregowania ciuszków. Prawie popłakałam się w Rossmanie kupując body w misie. A później dorzuciłam do koszyka coś dla siebie. Kolczyki w listki. I uświadomiłam sobie, że wiem. Jestem pewna, że nie mogłoby być krócej niż 9 miesięcy. Bo trzeba się oswoić. Przyzwyczaić. Wejść w inny rytm. A nie da się tak po prostu. Trzeba panikować, lać łzy, śmiać się głośno, cieszyć, przetrwać ból, lęk i niepewność. Przetrwać, by mieć więcej siły, spokoju i piękna w środku. Wcześniej kompletnie nie zdawałam sobie sprawy z jego istnienia. 

***

Czasem czytam. Nie zawsze, bo bywa, że otworzę książkę, bądź uruchomię czytnik, a tu nagle, po 4-5 stronach dramatycznie odpływam. Staram się zatem wybierać takie pozycje, które nie wymagają maksymalnego skupienia i uwagi. Trafiam dość dobrze. Zrozumiałam tych czytelników, którzy przychodzą do biblioteki nieustannie po "coś lekkiego". Nie sięgam wprawdzie po harlequiny, ale trafiają się powieści obyczajowe, albo kryminały bez miliona pobocznych wątków. Och i był również jeden reportaż o Islandii. Kiedyś tam polecę, co do tego nie mam wątpliwości. Dziś zatem bez opisów, ale obrazkowo i okładkowo, żeby później kompletnie się w tym wszystkim nie pogubić. 
Filmowo zaś dość słabo. Poza tym, że po raz n-ty obejrzałam wczoraj Powrót do Przyszłości, to nie mogę trafić na serial ani film, który byłby moją nową miłością. Cóż, w kwestii uczuć mam dość sprecyzowane wymagania, ale kto wie, może pewnego dnia Netflix jeszcze pozytywnie mnie zaskoczy :)


 


Mamy stukot deszczu o szybę. Szum wiatru.
A Hooverphonic jesiennie kołysze...








1 komentarz: