Piję czas duszkiem i okrywam się
nim nocą. Potrzebowałam go, by zrozumieć. Góry leczą. Zapach wiatru, ogniska,
zmęczenie, zimna woda, ostre kamienie, rozmowy, ciepło. Poranki z widokiem na
zamglone góry, rosa pod stopami, ciężar gwiazd nocą i słońca żar, który łzy
szybko osuszał. A bieszczadzkie anioły, to również i ludzie. Pomagają. Unoszą.
Są. Chwilami mam wrażenie, że wszystkiego doznaję po raz pierwszy. Może tak to wygląda,
gdy człowiek rodzi się na nowo… Stąpam boso po trawie, mchu, przytulam się do
drzew i chwilami uśmiecham. Oddycham. Słucham muzyki i jestem muzyką. Szukam
nowych dźwięków, mieszam Roguckiego, Ciszę, Domowe Melodie i kilka innych
brzmień. Czytam, ale nie chowając się w książkach, a jedynie nimi podpierając.
Papierowe skrzydła… Odnalazłam zachwyt, który uprzednio gdzieś się schował. Jeszcze
niedowierzam, że można odbić się od dna i najzwyczajniej, najprościej być. Nie jestem
kompletna, ani poskładana. Ale jestem. Na początek to przecież bardzo dużo.
Jesteś i ja jestem :*
OdpowiedzUsuńCzy trzeba być kompletnym i poskładanym? To mi się kojarzy z pudełkiem, a więc ograniczeniem. Zmienność, rozwój, ruch, życie. Serdeczności :)
OdpowiedzUsuń