Od kilku dni uskuteczniam umieranie. Nie zamawiam wprawdzie miejsca na cmentarzu oraz bukietów ulubionych frezji, słoneczników, goździków czy konwalii. Nie przyrządzam również mieszanek z arszenikiem. Wczoraj był moment, kiedy silne dreszcze i gorączka spowodowały, iż zaczęłam
wierzyć w koniec. A bardzo, bardzo tego nie chciałam. Otóż, bowiem azaliż - chcę żyć. Teraz bardziej nawet, niż kiedykolwiek. Zmuszałam się więc do podróży
w kierunku kuchni, a te parę kroków było dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Przyrządzałam
ogromne kubki herbaty z cytryną i sokiem malinowym. Próbowałam rozmawiać z
kotem, ale utrata głosu sprawiła, iż były to głównie komunikaty niewerbalne. Poza
tym kot, zakopał się dziś na pół dnia w poduszkach mając głęboko w dupie cały
zewnętrzny świat.
Jawa miesza się ze snami. Sny zaś, nie są barwne, lecz dość ciężkie i lepkie. Przytrzymują mnie wewnątrz na siłę. Trochę tonę, ale nie stawiam większego oporu. Widzę łąki, góry i otwarte przestrzenie. Rozmawiam z ludźmi, których dawno nie widziałam. Odczuwam łagodność istnienia. Kiedy się budzę, najciężej jest po prostu oddychać. Gdy gorączka spada nadrabiam zaległości. Czytam jednocześnie „Alicję” Piekary, oglądam „Preachera” i filmy, które wciąż odkładałam na wiecznie „kiedyś”. W nocy przypomniała mi się „Niekończąca się opowieść”. Kiedy byłam mała i czegoś się bałam, wyobrażałam sobie, że przyleci Falkorn. Będę mogła podejść do niego, wtulić się w mięciutką sierść, zapomnieć o tym co złe i polecieć gdzieś daleko.. I wiecie co? Może nie jestem już mała, ale są chwile, kiedy znów chciałabym, żeby przyleciał, a samo wspomnienie owych chwil spowodowało wzruszenie i przywołało uśmiech.
Jawa miesza się ze snami. Sny zaś, nie są barwne, lecz dość ciężkie i lepkie. Przytrzymują mnie wewnątrz na siłę. Trochę tonę, ale nie stawiam większego oporu. Widzę łąki, góry i otwarte przestrzenie. Rozmawiam z ludźmi, których dawno nie widziałam. Odczuwam łagodność istnienia. Kiedy się budzę, najciężej jest po prostu oddychać. Gdy gorączka spada nadrabiam zaległości. Czytam jednocześnie „Alicję” Piekary, oglądam „Preachera” i filmy, które wciąż odkładałam na wiecznie „kiedyś”. W nocy przypomniała mi się „Niekończąca się opowieść”. Kiedy byłam mała i czegoś się bałam, wyobrażałam sobie, że przyleci Falkorn. Będę mogła podejść do niego, wtulić się w mięciutką sierść, zapomnieć o tym co złe i polecieć gdzieś daleko.. I wiecie co? Może nie jestem już mała, ale są chwile, kiedy znów chciałabym, żeby przyleciał, a samo wspomnienie owych chwil spowodowało wzruszenie i przywołało uśmiech.
Dla własnego bezpieczeństwa jednak, lepiej nie będę
sprawdzać, czy można gdzieś znaleźć pluszowego smoko-psa ;)
Mam za dużo czasu na myślenie, ale pocieszam się tym, że myśli nie zmierzają w
kierunku destrukcji, chaosu i głębi smutku, natomiast układają się w spójną
całość przepełnioną nadzieją, spokojem i szeregiem planów, które nie wydają się
już bardzo odległe, lecz całkiem realne i w zasięgu możliwości. Nie do końca umiem w życie, ale jest ktoś, kto sprawia, że osiągam coraz wyższy poziom i z lekkością pokonuję potwory. Owszem, wciąż
składam się z drżenia, niepewności i okrywam znakami zapytania, ale chwile w
których udaje się złapać pewność napełniają mnie niebotyczną i dziką radością
podobną do tej, którą odczuwa prosiaczek po raz pierwszy taplający się w błocie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz